Powrót


Eucharystia - pokarm na życie wieczne

Eucharystia jest pokarmem życia, który człowiek przyjmuje wedle miary głodu, jaki w sobie czuje. Dlatego rozważanie o Eucharystii powinno się rozpocząć od pytania o głód. Jednak odpowiedź taka nie jest łatwa. Znamy wszyscy nasze głody związane z naszym czysto ludzkim funkcjonowaniem – nazwijmy je głodami powierzchniowymi, ale jest też głód wewnętrzny, głęboki głód, który często pozostaje bez nazwy. Czujemy, że coś nas boli, ale nie wiemy co. Nie znamy również pokarmu, któryby taki głód nasycił i zaspokoił. Spróbuję teraz rozwinąć stwierdzenie ks. Tischnera, że „głodem istotnym współczesnego człowieka jest przeżywanie sprzeczności między dwoma obietnicami”. Chodzi autorowi w tym momencie o głośno wypowiadaną sprzeczność między obietnicą uczynienia człowieka posiadaczem świata, a milcząco zakładaną odmową spełnienia warunków wejścia w jakiekolwiek posiadanie. Wydaje się, że gdzieś pod skórą człowieka dokonana została operacja na doświadczeniu „mieć”. Słychać przecież ze wszystkich stron wołanie: „człowieku, bierz w posiadanie”, „chciej mieć”, „chciej mieć jeszcze więcej”. Zarazem jednak obok tego głośnego wołania słychać głos, który przypomina, że wszelkie posiadanie jest tylko iluzją. Człowiek jest jakby niezdolny do posiadania. Dlaczego?

Powiedział Emanuel Levinas: „świat jest darem Innego”. Myślę, że wszyscy znamy pewnego rodzaju logikę i siłę miłości. Gdy narzeczony traci narzeczoną, lud odwrotnie, to wraz z innym człowiekiem znika dla opuszczonego cały świat. Gdy natomiast wraca miłość, to świat ten jak gdyby się na nowo zaczynał. Znaczy to po prostu, że człowiek nie ma bezpośredniego dostępu do świata, lecz idzie ku niemu przez Innego – tego, który jest dla niego Wartością i Dobrem bezcennym. Gdy braknie Innego, świat traci sens i wartość – niby jest, ale tak jak gdyby go nie było. Nie jest już światem dla tego człowieka. Kim jest zatem ten, kto ofiaruje nam świat. Jest nim człowiek, ale jest nim i Bóg. Człowiek jest zdolny ofiarować jedynie kawałek świata, poprzez Boga człowiek uzyskuje wszystko.

W pewnej chwili duchowych dziejów Europy usłyszeliśmy stwierdzenie, że „Bóg umarł”. W ten sposób miało się wyrazić ostateczne odcięcie człowieka od chrześcijaństwa. Oznacza to, że Boga już nie ma, ale pozostał spadek po Bogu – cały świat – świat surowców, przedmiotów do wzięcia, ludzi do uporządkowania. Po „śmierci Boga” staliśmy się tymi, którzy się kłócą o spadek po Nim. Wszystko może teraz być nasze. Ale czy naprawdę tak jest? Czy po odejściu oblubieńca dla oblubienicy istnieje w ogóle jakiś świat? Cóż pozostaje człowiekowi, gdy znika Wiekuiste Serce jako zasada świata? Stąd niepokój, w którym daje znać skryte przekonanie, że teraz nic nie może być naprawdę nasze. Nasze ciało – tylko pozornie nasze, ponieważ mieszka w nim przecież śmierć. Nasz bliźni – tylko pozornie nasz, ponieważ mieszka w nim zdrada. Świat, po którym chodzimy – też wydaje się pozornie nasz, ponieważ w każdej chwili grozi wybuchem. Mając zatem w duszy niezagojoną ranę po operacji na naszym „mieć” patrzymy na Eucharystię. Na naszym spojrzeniu nadal ciążą niepokoje minionego wieku i czasów obecnych. W Eucharystii, poprzez Eucharystię dokonuje się coś istotnego; Bóg staje się bezustannie naszym Bogiem. On nasz, a my Jego. Niezwykłe doświadczenie oblubieńca i oblubienicy staje się udziałem każdego, kto wchodzi w komunię z Bogiem. Stajemy wobec perspektywy odzyskania świata, nasz świat może zmienić sens. Nasze ciało może naprawdę stać się naszym ciałem. Nasz bliski może stać się naprawdę naszym bliskim. Śmierć nie straszy już unicestwieniem, a bliźni zdradą. Świat w tej perspektywie nie jest już „wylęgarnią” nowych katastrof.

Czy „mam ciało”?

Przenieśmy się zatem do Wieczernika i do tamtych wydarzeń. Chrystus zbliża się do śmierci. Pragnie On jednak i pozostać. Wyrazem pragnienia pozostania jest przedziwna pamiątka, jaką pozostawia po sobie. W tej pamiątce wszystko jest protestem przeciwko śmierci. Śmierć jak wiemy odcina człowieka od związku z ciałem, bliźnim i Bogiem. Eucharystia natomiast jest potwierdzeniem tych związków. Potwierdzenie to uprawnia człowieka do tego by mówił: „moje ciało”, „mój bliźni”, „mój świat”.

Każde ludzkie ciało ma jedyną i niepowtarzalną historię, która zaczyna się w łonie matki a kończy na łożu śmierci. W jaki sposób podchodzimy i jak rozumiemy tę historię? Oto ciało dziecka wyciągające ręce ku życiu, całe przesycone pragnieniem wzrostu i dojrzewania. Oto ciało młodzieńcze mocne, piękne i pełne obietnic, niecierpliwe w swym oczekiwaniu na macierzyństwo i ojcostwo. Potem ciało matki, ciało ojca. Z upływem jednak czasu daje o sobie znać coś, co przeczy ciału – choroba, starość, umieranie. Rozumiemy sens ciała dziecięcego, młodzieńczego, rozumiemy sens ciała rodzicielskiego, ale jaki sens ma ciało umierającego?

Myślę, że istotnym będzie w tym momencie pokrótce wspomnieć charakterystyczne rozumienie ludzkiej cielesności starożytnych greków, ponieważ zdaje się być ten pogląd w jakiś sposób aktualny dzisiaj. Grecy odkrywali sens ludzkiej cielesności poprzez sztukę, a zwłaszcza poprzez dramat. Ciało w tym kontekście jest siedliskiem fatum, a owe fatum jest symbolem zła. Z ciała bierze się śmierć, w ciele również obecna jest wina niemożliwa do wyznania, wina przypominająca kazirodztwo. Winę tę niesie Edyp i cały następujący po nim ród. Złowrogie fatum przeciwstawiało syna ojcu, brata bratu, splamiło syna straszną zbrodnią. Działało podstępnie, z ukrycia i nagle. W jaki sposób więc jest nam dana nasza cielesność? Poznać ją możemy poprzez lęk, którego jest źródłem. Lęk ten zwiastuje nieszczęście. Dramat grecki pokaże nam różne wersje owego nieszczęścia. Jednak wbrew pozorom w kulturze greckiej „moje ciało” nigdy tak naprawdę nie może być moje.

Obserwując dzisiejszy świat widzimy, że obecna cywilizacja niesie w sobie ów dawny lęk przed cielesnością. To tak jak gdyby ożyło tamto fatum. Choć może czasem pozornie wydaje się, że jest zupełnie inaczej. Czyż nie obserwujemy wokół siebie ogromnej troski o ciało? Czyż nie rozwija się nauka w dziedzinie troski i utrzymania ciała? A co powiedzieć o współczesnym erotyzmie? Tak, te wszystkie sprawy są wokół nas i występują w rozmaitych formach, ale są one jedynie ucieczką przed prawdziwym zderzeniem się z cielesnością i jej przerażającą prawdą. Wiążemy nadzieje ze zdrowym ciałem, bo nie znamy tajemnicy choroby, kochamy młode ciało, bo nie znamy prawdy o starości, łudzimy się, że w ciele nie ma śmierci, bo nie mamy pojęcia o tym, czym jest śmierć. Współczesny kult ciała, jest tak naprawdę kultem ciała, którego nie ma, powołanym do życia po to, by zasłonić prawdę ciała, które jest.

Dopiero z tej perspektywy możemy zrozumieć znaczenie Ciała i Krwi Pańskiej dla zlęknionego świata ciał. Znaczenie to należy odczytać jako wezwanie do przeciwstawienia się i do przekroczenia pogańskiego sposobu przeżywania cielesności. Bo dopiero z punktu widzenia historii zbawienia ciało nabiera właściwych cech. Tam gdzie grecka kultura przeczuwała fatum, chrześcijaństwo umieszcza obietnicę. Już Abraham otrzymał obietnicę, która zamieszkała w jego ciele. Potem „Słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami”. Ukoronowaniem jakby tych przeświadczeń staje się Eucharystia.

Zatem by móc powiedzieć „moje ciało”, trzeba przede wszystkim jednego: zrozumieć, że sama historia ciała czynie zeń żertwę na drodze do nowego stworzenia „jeśli ziarno wpadłszy w ziemie nie obumrze nie przyniesie plonu”. Ciało nasze rośnie tak długo, aż dojrzeje do godności żertwy. W dzieje ciała zostaje wpisana ofiara. Właśnie poprzez ofiarę spełnia się obietnica. Ciało jest więc z jednej strony moje i nie moje, równocześnie jestem i nie jestem cielesny. Ciało jest na tyle moje, abym mógł je ofiarować jako dar, i zarazem nie jest moje na tyle, żeby w ogóle nadawać się na ofiarę. Gdy ofiara zostanie przyjęta to co na wpół moje, stanie się tym bardziej moje. Ale nie byłoby to możliwe, gdyby już teraz ciało w żadnym sensie nie było moje.

Prawdziwy pokarm

W Eucharystii Ciało i Krew są pokarmem człowieka. Symbol pokarmu ma w życiu człowieka głęboki sens. Pokarm jest dla człowieka źródłem siły. Potrzebujemy pokarmu wtedy, gdy czujemy, że opuszczają nas siły, gdy coraz mniej chcemy i coraz mniej możemy. Gdy uda się nam przyjąć pokarm we właściwym czasie wracają w nas siły, znów świat soi wobec nas otworem. Jednak nie wszystko może być pokarmem dla człowieka, bo może coś wtedy okazać się trucizną. Zatem aby cokolwiek mogło być pokarmem dla człowieka musi być tej samej natury co człowiek. A Jego ciało (Chrystusa) jest pokrewne mojemu, Jego Krew pokrewna mojej. Nie chodzi jednak o pokrewieństwo samych ciał, ale całego człowieczeństwa. Eucharystia zatem stawia nas nie tylko wobec bóstwa Chrystusa, ale i także przed tajemnicą Jego człowieczeństwa. W niej jak w soczewce skupiają się wszystkie ziemskie dzieje człowieka, który przeszedł przez ziemię „dobrze czyniąc”. W komunii eucharystycznej człowiek „karmi się” człowiekiem. Zaznaczyć jeszcze trzeba jedną istotną rzecz. Każdemu przyjmowaniu pokarmu towarzyszy szczególny akt zawierzenia: przyjmując pokarm, zdaję się na pokarm, ufam temu, co biorę do ust, powierzam siebie pokarmowi. Bez takiego zawierzenia nie mógłbym jeść ani pić. Gdzie jest źródło tego zawierzenia? Zawierzenie dziedziczy się po najbliższych – po matce, która mnie karmiła, po ojcu, który zabiegał o żywność. Trzeba zatem koniecznie mocno rozróżnić smak pokarmu od owego zawierzenia. Smak pochodzi od samego pokarmu, a zawierzenie od innego człowieka. W Eucharystii, która jest „pokarmem życia”, moment smaku schodzi na drugi plan, a na pierwszy wysuwa się moment zawierzenia. Ciało i Krew Pańska to przede wszystkim pokarm zawierzenia. Człowiek czerpie zeń siłę taką, jaką czerpie z własnego ojca i matki. Człowiek w Eucharystii ufa, powierza siebie i zdaje się na Chrystusa. W tym wszystkim powiedzianym wyżej ujawnia się podstawowa sprawa, a mianowicie, że człowiek jest istotą zdolną do wierności. To do czego zdolny był Chrystus leży w zasięgu każdego człowieka. Przede wszystkim zaś tego, który żyje z Chrystusem w komunii. Powierzając siebie Chrystusowi człowiek uczy się przyjmować powiernictwo braci.

W Eucharystii Chrystus-Człowiek jest „mój”. Przyszedł do mnie, był ze mną. Czynił dla mnie cuda. W końcu umarł za mnie na krzyżu. Poprzez te wszystkie „do mnie”, „ze mną”, „mnie”, „dla mnie” i „za mnie” przejawia się jedna i ta sama wierność. Chrystus powierza mi siebie i swe dzieło. Oczekuje na zawierzenie z mojej strony. Tym sposobem wierność jednego staje się mocą, dzięki której można przezwyciężyć zdradę wszystkich, także i własną pokusę zdradzenia.


Powrót