Powrót


Zanim powiesz: kocham.


Od pewnego czasu na peryferiach mojej świadomości pojawiają się myśli związane z uczuciami człowieka. Moje rozważania, szczególnie koncentrują się na najważniejszym z nich – na miłości. Myślę że jest to dobry czas na taką refleksję, gdyż żywe jest w nas przekonanie, że wiosną ludzie częściej się zakochują. Stereotyp ten wiąże się z tym, że wiosną przyroda budzi się do życia, a wraz z nią człowiek czuje się jakby na nowo wszystko zaczynał. Natomiast bezpośrednią przyczyną, która mnie skłoniła do takich przemyśleń były trzy, z pozoru błahe, wydarzenia które mocno dały mi do myślenia. Pewnego dnia, gdy przechodziłem obok straganów z kwiatkami na krakowskim Rynku, zaczepiła mnie pewna pani mówiąc: „Kup pan dziewczynie różę!”. Drugim takim wydarzeniem był pewna anegdota, którą niedawno słyszałem. Otóż w parku na ławce siedzą zakochani i w pewnym momencie chłopak zwraca się do dziewczyny: „Wyjdziesz za mnie?”. Na te słowa dziewczyna trochę speszona odpowiada: „ A kochasz mnie?”. Po czym z wielkim spokojem chłopak odpowiada: „Nie zmieniaj tematu!”. Ostatnio też, gdy podróżowałem pociągiem na jednym z siedzeń napisane było wielkimi literami: „Kocham Ankę B.”. Od tego momentu zacząłem się zastanawiać na różnymi formami wyrazu czy uzewnętrzniania miłości.
Myślę, że na samym początku należy poczynić pewne założenia. Wiele bowiem można mówić, pisać, śpiewać (itp.) o miłości, ale tak naprawdę sami za bardzo nie wiemy co rozumiemy przez słowo „miłość”. Bardzo często posługujemy się tym słowem, ale gdyby nas spytano, o czym właściwie mówimy to trudno byłoby udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Spowodowane jest to tym, że termin ten jest bardzo wieloznaczny (wystarczy spojrzeć do encyklopedii lub słownika). Moje rozumienie miłości oparte jest na współczesnych wykładach antropologii filozoficznej, które mówią, że miłość w swej istocie jest aktem woli. Miłość ze swej natury wyprowadza indywidualną osobowość z ram jej jednostkowości do relacyjnego „my” w jego rozmaitych wspólnotowych postaciach. Zajmę się w tym wypadku pewnym szczególnym przejawem miłości, która pojawia się między dwoma osobami różnej płci w młodym wieku. Jeszcze jedna myśl mi się nasuwa, a mianowicie chodzi o istnienie miłości. Napisałem wcześniej, że miłość się „pojawia” i myślę że jest to jedno z dobrych określeń, ponieważ miłość jest zjawiskiem (fenomenem swego rodzaju), który się pojawia, ujawnia w czasie i przestrzeni i podobnie znika, nie chodzi więc o to czy ona rzeczywiście istnieje, to mnie w tym momencie nie interesuje. Nie można przecież wskazać konkretnie i powiedzieć: „To jest miłość”. Dla lepszego uściślenia zakładamy że przedmiot uczucia miłości jest rzeczywisty i realny. Miłość jako akt woli ma charakter intencjonalny, czyli ukierunkowuje na „coś” lub na „kogoś”. W tym wypadku przedmiotem intencjonalnym miłości jest osoba ludzka jako taka.
Po tych uproszczonych założeniach mogę postawić pytanie o które mi chodzi: „Jaka jest najistotniejsza, najpierwotniejsza, fundamentalna forma uzewnętrznienia, czy wyrażania miłości między dwoma osobami?”
Miłość jest uczuciem, które posiada swoją wewnętrzną logikę. Spotkać się można z powiedzeniem, że „miłość zaślepia”. Jest to w pewnym sensie uproszczenie sprawy. W miłości jednak istnieje chociażby logika odkrywania wartości uniwersalnych, która zawsze się sprawdza. Józef Tischner w jednym z wywiadów mówił tak na ten temat: „(...) Kiedy dziewczyna ma chłopaka, najpierw chce zagarnąć go dla siebie, odizolować od innych. Potem następuje drugi etap: chce się z nim pokazać, pochwalić się nim innym. Ten drugi etap oznacza, że chłopak staję się wartością uniwersalną. Tak jakby ona odkryła w nim kogoś, kto jest godny powszechnego podziwu. Myślę, że logika życia rodzinnego także idzie w tym kierunku. Kiedy przychodzą dzieci, mąż przestaje być „tylko mój”: „To jest wasz ojciec”. Im bardziej mężczyzna i kobieta stają się ojcem i matką, tym więcej wyłania się z ich związku wartości uniwersalnych, podczas gdy na początku byli „szczęśliwi tylko we dwoje. Nie trzeba im było świata...” Miłość nie jest więc do końca ślepym uczuciem – jak to dzisiaj twierdzą niektórzy. Logika miłości nie jest trudna, trzeba ją tylko odkryć – ale nie na tym mam się skoncentrować.
Idąc krakowskimi Plantami – szczególnie wiosną – można spotkać wiele zakochanych par - najczęściej młodych ludzi. Niektóre z nich wyróżniają się tym, że dziewczyna niesie w ręku kwiat róży, co chwilę na niego spogląda i rozkoszuje się jego zapachem. To już chyba swego rodzaju tradycja, że chłopak daję swej ukochanej różę. Wiąże się to pewnie z symboliką, jaką tradycja i literatura nadała temu kwiatu. Ale czy jeśli nie dam dziewczynie tego pięknego kwiatu, to wtedy nie będzie między nami miłości? Na pewno nie, bo żadna roślina nie jest istotnym elementem w uczuciu, o którym mówimy. Nie mam nic przeciwko obdarowywaniu się nawzajem kwiatami – to jest nawet piękne na swój sposób, ale jeśli miłość miałaby się na tym tylko „elemencie” opierać to z pewnością nie byłaby prawdziwa miłość.
Na kolejnej już „randce” chłopak wyciąga z plecaka piękne czerwone etui i wręcza je dziewczynie mówiąc, że jest to dowód miłości, jaką ją darzy. Dziewczyna zaskoczona i wzruszona otwiera i widzi piękny srebrny naszyjnik, który swoją drogą sporo kosztował. Najpierw nie chce przyjąć tego prezentu mówiąc, że jest zbyt drogi, ale po namowach chłopaka zgadza się. Na kolejnym spotkaniu chłopak zwraca uwagę że jego ukochana nie ma na sobie podarowanego naszyjnika i zaczyna pytać dlaczego? Ta sytuacja pokazuje, w jaką skrajność można wpaść. W tym wypadku – wydaje mi się – chłopak traktuje dziewczynę przedmiotowo, jest ona „obiektem”, który ma na sobie nosić garderobę czy nawet bieliznę zakupioną przez niego. To co przedstawiłem to skrajny przypadek, ale obrazuje pewną. Myślę, że zasadniczo w miłości nie ważne jest takie właśnie obdarowywanie się nawzajem. Jest to element „wzmacniający” uczucie, ale nie jest istotny, jeśli tylko na tym miałoby się opierać to uczucie – to nie wystarczy do pojawienia się miłości.
„Kto na ławce wyciął serce i podpisał głupiej Elce...” – słowa piosenki zespołu Czerwone Gitary wskazują nam na kolejną formę wyrażania miłości. Ile to ławek w szkole, ścian i siedzeń w autobusach jest popisanych przeróżnymi wyznaniami miłosnymi. Jest to bardzo prymitywna forma wyrażania uczucia. Cóż mi z tego, że napiszę choćby najpiękniejszym flamastrem czy sprayem, że kogoś kocham? Raczej nic mi to nie da, ani tym bardziej osobie, którą kocham. Skutkiem takiej formy wyrazu jest na pewno zniszczenie mienia i to publicznego zazwyczaj. Można by w takim zachowaniu dopatrywać się elementów egoistycznych, lub nawet hedonistycznych. Jeśli taka forma wyrazu nie jest potrzebna dla osoby kochanej to pozostaje tylko jakieś własne zaspokojenie pragnienia, czy chwilowego impulsu. „(...) Kochasz mnie? (...) Nie zmieniaj tematu!” – problem, który chcę teraz poruszyć wymaga obszerniejszego opracowania i to przez ludzi bardziej kompetentnych. Zwrócę jednak uwagę na kilka elementów związanych z wyznawaniem miłości poprzez słowo. Ta wymiana zdań którą wyżej zacytowałem wskazuje na niezrozumienie się nawzajem i na brak odpowiedzialności za słowo. Magiczne słowo „Kocham”, na którym chcę się tutaj skoncentrować jest bardzo wieloznaczne (kocham: góry, morze, kwiaty Stefana itp.), czasem trudno jest także określić intencjonalny przedmiot – którym w naszym wypadku jest podmiot (np. człowiek, Bóg, konkretny przedmiot).
Załóżmy taką sytuację. Po kilku miesiącach dobrej znajomości chłopak wykorzystując dobrą atmosferę w romantycznej restauracji mówi dziewczynie: „Kocham Cię”. Co on jej mówi? W jaki sposób jej to mówi? Jakie znaczenie posiada to krótkie słowo, czy takie samo jakby w tym samym momencie powiedział: „pada śnieg”? Czy czasem nie „rzuca tego słowa na wiatr”?
Mówiąc słowo „Kocham”, nieświadomie zakładamy swego rodzaju przedrozumienie tego terminu. Owo przedrozumienie – zgodnie z metodą hermeneutyczną – wynika z doświadczeń miłości, jakie obecne były w moim dotychczasowym życiu. Osoba pokrzywdzona emocjonalnie np. przez rodziców, czy np. dziewczyna przez chłopaka, podchodzić będzie to tego słowa z dystansem. Inaczej będzie je rozumiał ktoś, kto od najmłodszych lat wychowywany był w atmosferze rodzinnej, gdzie najważniejsze było zaufanie, wzajemny szacunek i miłość. Proponuję zatem zanim, powiemy komuś, że go kochamy zastanowić się nad naszym osobistym przedrozumieniem tego słowa, gdyż słowo to będzie zabarwione moimi dotychczasowymi doświadczeniami miłosnymi: pozytywnymi lub negatywnymi. Powinienem zaznaczyć jeszcze jeden moment: każda rozmowa - w naszym wypadku wyznanie miłości – zakłada prawidłowy przebieg, swoistą logikę. Chodzi o to, aby nadawca „komunikatu” cechował się wyrazistością tego co chce przekazać, a odbiorca powinien wykazać empatię, czyli swego rodzaju wczucie się w to, co chce przekazać poprzez „kod” nadawca. Takie miłosne wyznanie powinno się odbywać także na tym samym poziomie języka. Dopiero takie założenie sprawia, że owo wyznanie ma sens logiczny i znaczeniowy zarówno dla nadawcy jak i odbiorcy.
Zajmę się teraz głębszym zrozumienie tego, co chce przekazać osoba mówiąca: „Kocham Cię”, i co się kryje w tym krótkim słowie. Jest rzeczą oczywistą, że w tym słowie nie zawiera się jakieś zło, złorzeczenie czy jakieś złe intencje. W takim razie zawarty jest w tym wyrażeniu pierwiastek dobra – w rozumieniu potocznym. „Kocham Cię” – czyli chcę dla Ciebie dobra, chcę dla Ciebie jak najlepiej, akceptuję Cię takim jakim jesteś z całym bagażem przeszłości; pragnę Twojego szczęścia. To tylko kilka wyrazów bliskoznacznych, które można przywołać myśląc o słowie „Kocham” – jest ich zapewne dużo więcej, i można by je mnożyć w nieskończoność. Zawarte w tym słowie dobro skierowane jest ku podmiotowi, do którego kierujemy ten zwrot. Ale czy tylko? Jednak myślę, że w tym słowie na swój sposób, zawarty jest też podmiot mówiący „Kocham”, zaangażowany emocjonalnie. Mówiąc „kocham” uzewnętrzniam pewne stany mojej woli – uczucia i w ten sposób w tym zwrocie zawarty jest też podmiot. Wyrażając miłość człowiek angażuje się cały egzystencjalnie, czyli zaangażowana jest jego wola, rozum i uczucia. Można zatem dokonać pewnego podstawienia. Dobrem, które zawarte jest w słowie „kocham” jest emocjonalne zaangażowanie człowieka jako takiego. Mówiąc „kocham” składam z siebie specyficzną „ofiarę” dla drugiej osoby. Chcąc świadomie wyznać miłość muszę wiedzieć co się z tym wiąże i jak to jest ważne słowo, zarówno dla wypowiadającego, jak i dla odbiorcy. Z tym zagadnieniem wiąże się jeszcze jeden problem, a mianowicie odpowiedzialność za wypowiedziane słowo. Nie chcę tutaj rozgrzebywać tego zagadnienia, bo mogłoby się okazać obszerne. Zwróćmy tylko uwagę na to, iż za każde wypowiedziane słowo jesteśmy odpowiedzialni przed sobą i przed innymi. Słowem można budować ludzkie relacje i uczucia, ale można też je niestety słowem niszczyć. Freud mówi nawet, że słowa wypowiedziane nieświadomie odkrywają naszą wewnętrzną stronę osobowości i są one ważnymi danymi do badań psychoanalitycznych. Jakie wydarzenie leży u podstaw miłości? Kiedy miłość dwojga ludzi uzewnętrznia się najbardziej? Myślę, że ani żadna róża, czy prezent lub nawet słowa nie są w tym momencie tak istotne jak „spotkanie”. Trudno mówić o uczuciu, o miłości miedzy dwojgiem ludzi gdyby się razem nie spotykali. Spotkanie to fundament wyrażania miłości. Bo przecież gdyby mi na kimś nie zależało to bym się z nim nie spotkał. Spotkanie więc zakłada chęć, intencje dwojga ludzi. Spotkanie zakochanych na początku opiera się głównie na rozmowie, dialogu, wymianie myśli i poglądów. Trudno się temu dziwić, bo przez takie spotkania poznają się i ubogacają nawzajem. Dochodzimy do spotkania dwojga osób, które łączy najpiękniejsze z ludzkich uczuć – miłość. W tym specyficznym spotkaniu dokonuje się coś niezrozumiałego. Następuje spotkanie „twarzą w twarz”. W tym momencie chcę przywołać tekst współczesnego filozofa Emmanulela Levinasa, który mówił, że twarz jest tym, co bardziej daje się słyszeć niż widzieć. W istocie rzeczy nie chodzi o wzrok ani o słuch, lecz o ujawnienie czegoś, co wykracza poza sferę zmysłowości. Mówi Levinas: „Myślę, że dostęp do twarzy jest od razu etyczny. Kiedy widzi pan nos, oczy czoło, podbródek i może je pan opisać, zwraca się pan ku bliźniemu jak ku przedmiotowi. Najlepszym sposobem spotkania bliźniego jest niezauważenie nawet koloru jego oczu! Kiedy obserwuje się kolor oczu nie pozostaje się w relacji wspólnotowej z bliźnim. Zapewne relacja z twarzą może być zdominowana przez percepcję, lecz to, co specyficzne, nie sprowadza się do percepcji”.
Ten przytoczony tekst pomoże nam zrozumieć to co teraz poruszę. Spotkanie dwojga zakochanych z biegiem czasu coraz bardziej wkracza w ciszę. Po pewnym czasie powoli usta milkną i wyłania się cisza. Łatwo można to zaobserwować. Często latem widzę takie obrazy spacerując Plantami krakowskimi. Na ławce siedzi para zakochanych, przytulonych do siebie i milczą, czasem patrzą sobie w oczy. Myślę, że trzeba spróbować „rozbić” tę ciszę na czynniki pierwsze, bo wydaje mi się, że nie jest ona bez znaczenia. Jest to milczenie specyficzne, nieporównywalne z żadną inną ciszą przyrody (jak to się potocznie mówi: cisza na morzu, na pustyni). Jest to cisza między dwoma osobami, w relacji do drugiej osoby. To trochę „pachnie” paradoksem, bo spotkanie dwóch osób zakłada rozmowę, dialog, wymianę myśli, spojrzeń, gestów, jednak wytłumaczyliśmy sobie już na czym polega specyfika tej ciszy – na brak słów. Cisza ta pokazuje, że słowa są jakby nieadekwatne do tego co myśli rozum i co „mówi serce”. Może słowa nie mogą już w pełni wyrazić uczuć.
Z drugiej strony można zaryzykować stwierdzenie, że w tej ciszy zakochani jakby najlepiej się poznają. W rozmowie, słuchając, skazani jesteśmy na subiektywizm mówiącego. Natomiast w „spotkaniu w ciszy” pozbawiamy się balastu subiektywizmu i stajemy wobec drugiej osoby twarzą w twarz, czyli – jak to mówi E. Levinas – w pełni człowieczeństwa. Mówiąc trochę językiem poetyckim, można powiedzieć, że wtedy odbywa się „rozmowa dusz”. Spotkanie twarzą w twarz wg E. Levinasa jest fundamentalnym spotkaniem dwóch osób. W tym spotkaniu nie jest ważna percepcja. W spotkaniu tym wykraczamy poza wszelkiego rodzaju percepcję i unosimy się ponad to co materialne, bo zakochani nie widzą świata poza sobą – dokonujemy aktu transcendencji. Ku czemu wykraczamy? Levinas odpowiada wprost – ku Nieskończonemu. Tak więc „wpatrując” się w rozwój miłości między dwojgiem osób doszliśmy do Nieskończonego, czyli mówiąc językiem chrześcijan do Boga. Czy może być inaczej? Kochając człowieka, w pełni jego człowieczeństwa, nie możemy pominąć Boga, bo człowiek został stworzony „na obraz i podobieństwo Boga”.
Myślę że spotkanie dwóch zakochanych osób jest istotnym elementem tego uczucia, które nazywamy miłością. Żaden prezent, ani napisy na ścianie, ani też słowa nie zastąpią tej „tajemniczej rzeczywistości”, która otwiera się w czasie spotkania.
Chcąc się usprawiedliwić powiem, że moje myśli często są niezrozumiałe, fragmentaryczne i że do końca nie ująłem tego problemu jakby to wypadało, ale tak to już jest w tym świecie, że wszystkiego nie podobna zrozumieć. Zawsze jest wiele pytań, na które trudno znaleźć odpowiedź, i na które po prostu nie da się odpowiedzieć, ale jak to powiedział Chrystus: „Kto może pojąć, niech pojmuje” (Mt 19, 12).


Powrót